Rozdział 2
Jak można
tak wyżywać się na ludziach, przecież biologia nie przyda mi się w życiu. Był już trochę
podirytowana, ale na szczęście skończyłam. Szybko spakowałam książki, chwyciłam
pudełko i rzuciłam się na łóżko. Przez cały wieczór zastanawiałam się co w nim
jest ,przecież nawet jeśli było z drewna ,to nie było wcale ciężkie.
Otworzyłam. W środku znajdował się piękny złoty łańcuszek z zawieszką w
kształcie czegoś podobnego do
odwróconego ,,S”. Był tam także pędzel, ale nie wyglądał zwyczajnie. Był
cały czarny i wokół stalówki zostało przyczepione coś jakby niebieskie
szmaragdy lub diamenty. Wyjęłam pędzelek i odczepiłam kartkę ,w którą był
owinięty. Pisało na niej:
1. Załóż naszyjnik
2. Cały czas trzymając pędzel wymów
słowa: „Yeling Elise tonem ratwu maonm raid”
Odruchowo
wykonywałam polecenia, które znajdowały się na kartce. Gdy wypowiedziałam
ostanie słowo usłyszałam huk, jakby piorun uderzył tuż obok mnie. Wyglądał jak
portal z książek o elfach, które tak kochałam czytać. Dotknęłam dłonią tego
czegoś. Nagle uderzyłam o ziemię. Otworzyłam oczy nie byłam już w moim pokoju,
lecz w świecie, który wydawało mi się, że znałam, ale przez mgłę -jakbym o nim
śniła. Podniosłam się. Nagle przede mną
pojawiła się czarna postać.
- Mój pan
będzie szczęśliwy! Tylko nie próbuj uciekać i tak nie masz czym się bronić!
-zaśmiał się
W ręce nadal
miałam pędzel. Trzymałam go tak jakbym, chciała się nim bronić. Zamknęłam oczy.
Usłyszałam jakby jęk:
- Uważaj,
nie ujdzie ci to na sucho.
Otworzyłam
oczy zobaczyłam tylko czarny pył, a w rękach zamiast pędzla miałam miecz.
Upuściłam go i upadłam na kolana.
- Łał! Nie
widziałem żeby ktoś tak szybko załatwił mrocznego elfa i to tak dobrym mieczem.
Obejrzałam się
za siebie. Stał tam chłopak i uśmiechał się.
- Mrocznego
Elfa? –spytałam.
- Takie
wredne, czarne i zawsze chce utrudnić życie. A właściwie to co ty tu robisz?
-Jeśli już o
tym mówimy to sama nie wiem co się stało. Gdzie jestem?
-Jesteśmy w
Taris. Wydaje mi się, że to coś z czego ,,wypadłaś’’ to portal łączący nasz
świat z tym gdzie ty mieszkasz.
- Wiesz jak
mogę wrócić do domu?
- Ja nie,
ale słyszałem o szamance, która się na tym zna.
-Jak mogę
się do niej dostać?
- Patrząc na
ubiór mogę wywnioskować, że przybywasz z innej równoległej rzeczywistości i
wydaje mi się, że nie umiesz się posługiwać mieczem lub co najmniej
łukiem. Więc jak byś chciała iść sama
nie przetrwałabyś dwóch dni.
- To co ja
mam teraz zrobić! – schowałam oczy w dłonie i zaczęłam płakać.
W tej chwili
ten chłopak położył mi rękę na ramieniu i powiedział:
-Tak piękna
dziewczyna nie powinna płakać. Trafiłaś na mnie, a tak się składa że zmierzam
do miasta w którym mieszka ta szamanka, więc chętnie cię tam zaprowadzę.
Zatkało
mnie, gdy to usłyszałam odpowiedziałam tylko ciche ,,Dziękuję” i uśmiechnęłam
się na co on także odpowiedział mi uśmiechem.
- Robi się
późno im wcześniej się położymy tym szybciej wstaniemy i wyruszymy w drogę.
-Śpisz
tutaj?
- Można
powiedzieć, że nie mam domu, ale tak jest prościej można być wszędzie bez
żadnych zobowiązań. Nie przeszkadza Ci to?
- Nie.
Właściwie zawsze chciałam zobaczyć jak to jest spać pod gołym niebem, a nie na
twardym łóżku.
- Widzisz to
masz już jedną zaletę wylądowania tutaj. -zaśmiał się- Dobranoc
Oparł się o
drzewo i zamknął oczy. Ja także położyłam się na pachnącej trawie. Byłam tak
zmęczona, że momentalnie zasnęłam.
Na następny
dzień obudziły mnie promienie słońca przedzierające się przez liście.
Usłyszałam ,, Dzień dobry!’’, ale nigdzie nie widział tego chłopaka.
-Gdzie
jesteś ? –spytałam
- Tu na
górze! - pomachał mi z wierzchołka
drzewa- Lubisz jabłka?
- Tak, a co?
Zeskoczył z
drzewa.
- Proszę, to
dla Ciebie
Wręczył mi
duże czerwone jabłko. W ręce trzymał drugie chyba dla siebie. Wyglądały na
pyszne. Byłam strasznie głodna więc tylko odpowiedziałam ,,Dziękuję’’ i szybko
je zjadłam. Wtedy on uśmiechnął się i wyjął z torby mapę.
- Popatrz.
Jesteśmy tutaj. Jakoś dwa dni zajmie nam wyjście z lasów. Później niedaleko
jest mały gród tam przenocujemy. Następnie musimy minąć to wzgórze…
- To jest
wzgórze? Przecież jest ogromne!
- Wcale nie. Wstań. Sponad wierzchołka góry
wystają dwie wierze. Widzisz?
-Tak, chyba.
-To wieże
zamku króla, ale mniejsza o to. Więc, musimy minąć wzgórze. Zajmie nam to też 1
dzień a potem już z górki.
-Nie traćmy
czasu. -Wtedy przypomniało mi się, że nie wiem jak ma na imię.
-Właściwie to ci się nie przedstawiłam, jestem
Elise.
-Nazywam się
Jack. Musimy ci znaleźć jakieś normalne ubranie. Tutaj nikt tak nie chodzi może
znajdziemy coś w pobliskim mieście.
Nagle
naszyjnik zaczął lśnić, a wraz z nim ubrania Elise. Nie była już w mundurku.
Miała na sobie zieloną bluzkę na ramkach, ciemno brązowe spodnie, w podobnym
kolorze buty powyżej kostki z utwardzoną podeszwą czarne rękawiczki bez palców
oraz srebrną połyskują zbroję. Miecz ,który do tej pory był w tej lżejszej
formie pędzla także się przeistoczył, wisiał teraz w bordowej pochwie ze
srebrnymi zdobieniami. W tych ubraniach było jej nawet do twarzy, wyglądała w
nim jak zwykły mieszkaniec Taris, ale
nie można było powiedzieć, że nie dodawały jej uroku.
-Wow-
wyszeptał cicho Jack- Przydała by się jeszcze peleryna.
Gdy tylko to
powiedział ,naszyjnik ponownie zaczął lśnić i pojawiła się także brązowa
peleryna z kapturem.
- No to
chyba możemy ruszać.
Przez około
pół godziny nic do siebie nie mówili. Było widać ,że Elise jest nadal trochę
przytłoczona ta sytuacją i nie odezwie się pierwsza. Jeśli ktoś jej nie znał
mogłoby się wydawać ze ona taka jest na codzienna, ale nie była. Denerwowało ja
to ze nie umie się odezwać chyba po raz pierwszy od bardzo dawna. Jack umiał
nawet po jednej rozmowie wywnioskować charakter osoby. Był tak zwanym, po
naszemu, mentalistą, wiec od razu spostrzegł ze Elise nie ma ochoty rozmawiać i
zdecydował ze pierwszy zacznie rozmowę:
-Umiesz to używać? -Wtedy Elise drgnęła tak
jak gdy kogoś obudzi się z głębokiego snu. Spojrzała się na Jacka, tak jakby chciała,
aby powtórzył pytanie, bo z jakiegoś względu nie usłyszała lub nie zrozumiała
pytania.
-Chodzi mi o
miecz czy umiesz nim walczyć?
-Nie. Nie wiem nawet jak to się u mnie znalazło.
-Takie
rzeczy nie spadają z nieba. Mogę zobaczyć ?
- Tak ,oczywiście
- Elise wyjęła miecz z pochwy i podała go Jackowi –proszę.
- Choćby ja. Osobiście wolę strzelanie z łuku ,ale uczyłem
się szermierki- Po czym z dumą w glosie powiedział:
- To będzie
zaszczyt cię uczyć.
-Serio! Dziękuje, ale jak i gdzie?
- Wystarczy Ci tu i teraz? No szybko weź miecz.
-Ale jak mam go trzymać?
- Spójrz to proste. Na początek stań tak ,abym nie
mógł cię przewrócić.
-Ok.-Elise pochyliła się trochę zgięła kolana i
wysunęła prawą nogę do przodu.- Tak może być?
-No nieźle. Postawa idealna, ale źle trzymasz
miecz.-Jack przysunął się do niej i złapał rękę w, którym trzymała miecz.-
Spójrz tak będzie ci prościej- Po czym odwrócił miecz.
-Dobra – wyjął swój miecz z pochwy i ustawił się
naprzeciwko niej.- Teraz spróbuj mi go wytrącić.
Elise chwile się zawahała po czym wysunęła miecz do
przodu i uderzyła z całej siły uderzyła w miecz przeciwnika. Uderzyła a raczej
chciała, bo przed samym uderzeniem miecz wypadł jej z rąk ,a ona runęła na ziemię
tuż pod nogami Jacka, który zaczął się śmiać. Miecz na chwilę zawisł w
powietrzu i upadł na ziemię.
-On chyba tego nie lubi – śmiał się Jack – Chodźmy
musimy dotrzeć do miasta w przeciągu tygodnia. Idziesz?
Elise podniosła się szybko z ziemi i otrzepała ręce.
-Całkiem nieźle, ale musisz poćwiczyć jeszcze atak.
Przemierzają las mało rozmawiali, zwykle o niezwykłych
gatunkach fauny i flory, które Elise widziała pierwszy raz w życiu, chociaż ten
świat wydawał jej się znajomy.
Podróż minęła szybciej niż Jack się spodziewał,
ponieważ pod koniec dnia byli już w połowie lasu. Na nocleg zatrzymali się pod
drzewem, które wyglądało jak ogromny dąb, ale na jego gałęziach rosły owoce
podobne do orzechów, ale nie takich zwyczajnych orzechów były one wielkości
piłki do tenisa i miały czerwony kolorze. Jack szybko wspiął się na drzewo.
-Będziesz łapać?
-Tak, ale po co ci to?
-Będzie to nasza kolacja.- po czym kolejno zaczął
zrzucać 4 te dziwne orzechy i zeskoczył z drzewa.
- Jak masz zamiar to jeść?
- Po pierwsze- trzeba zrobić ognisko. Za chwilę
przyniosę trochę drewna.
Wrócił po 15 minutach z garścią suchych patyków i
ułożył je w stożek. Zaczął szukać czegoś w torbie, ale bez skutku bo
powiedział:
- Nie mam żadnego krzesiwa ani krzemieni ,więc chyba
będziemy musieli obejść się smakiem
Elise spojrzała na ognisko i oczy jej zabłyszczały:
-Odsuń się szybko.
Jack odsunął się ale nie miał pojęcia co ona chce
zrobić. Elise wystawiła rękę w stronę patyków, przymrużyła oczy i cicho
wypowiedziała: ,,Lirte” (elfickie starożytne zaklęcie ognia) Z jej ręki
wyskoczyło nagle kilka płomyków, które najpierw zaczęły tańczyć wokół ogniska a
potem je popaliły.
-Łał! Skąd znałaś to zaklęcie?
- Sama nie wiem tak jakoś.
-Nieważne, pora brać się za kolację.
Jack wziął orzechy i na czubku każdego wyrył mały
otwór w skorupce, po czym na bił je na patyki. I postawił nad ogień.
-Większość ludzi twierdzi że orzechy z drzewa Karg są
nie zdatne do jedzenia przez twardą skorupę, ale tylko nieliczni wiedzą, że pod
podgrzaniu ich pękają a w środku pod skorupą ukryte są owoce. Spróbuj.
Elise zdjęła orzech z patyka. Skorupka była już
całkiem miękka i łatwa do otworzenia. Było pod nią pięć dojrzałych różowych
owoców podobnych do malin. Spróbowała niepewnie jednego z nich, ale ich smaku
nie dało się opisać. Nigdy nie jadła nic tak pysznego. Przez całą kolację i po
niej nic nie mówili. Nagle Jack zapytał:
-Jak wygląda twój świat? Mogłabyś mi opowiedzieć?
Elise objęła rękami kolana i oparła na nich brodę.
Patrząc się w ognisko zaczęła mówić:
-W porównaniu waszego świata można powiedzieć ,że nasz
zabiliśmy. Nie ma tam przyrody, tylko technologia. W tym świecie można poczuć,
że się żyje, a w naszym ludzie żyją by pracować na pieniądze, które mają dać im
szczęście, lecz zwykle tylko popadają w długi. Wiem ,że narzekam, ale nie mogę
powiedzieć, że nie lubię życia tam. Mam tam przyjaciół, którzy zastępują mi
rodzinę i wiem, że zawsze mi pomogą.
-Więc co wy robicie dla przyjemności?
-Ja, śpiewam, tańczę, rysuje… To chyba wszystko.
-Umiesz śpiewać?
-No tak chyba.
-Zaśpiewaj coś, proszę.
-Serio?
-Tak.
Elise wstała zamknęła oczy, wzięła oddech i zaczęła
śpiewać. Była to prosta piosenka, chyba kołysanka, ale słuchając jej wydawało
się, że słucha anioła. Gdy skończyła Jack zaczął klaskać.
- Nie jesteś czasem Irthiom?
-Irthiom?
-W jednej książce czytałem o powstaniu Taris. Legenda
mówi, że stworzyła go dziewczyna o nadludzkiej mocy o imieniu Ireth. Miała ona
5 służek ,które pięknie śpiewały grały na instrumentach i tańczyły. Ale nikt
ich nie widział od bardzo dawna. Czytałem jeszcze ze pojawi się w przyszłości
ostatnia szósta Irtchia, która zrównoważy świat i połączy dwa skłócone rody.
Kto wie może to ty?
-Eh.. Jak to ja mam nią być? Dopiero od paru dni
jestem w twoim świecie. Ja się kładę. Jestem zmęczona dobranoc.
-Dobranoc.
Przez resztę podróży do miasta nie działo się nic
specjalnego, oprócz tego, że Elise robiła duże postępy w walce mieczem. W ciągu
tygodnia zrobiła tyle ,co niektórzy w ciągu dwóch lat.
Był wieczór.
-Jesteśmy oto mury królewskiego miasta wejdziemy tam
jutro, a teraz chodź. Wiem gdzie możemy przenocować.
Nagle usłyszeli szelest, ktoś ich śledził. Jack
spojrzał się za siebie po czym złapał Elise za rękę i powiedział:
- Biegnij.
Kilkanaście metrów od nich stało ogromne drzewo.
Biegli prosto w jego stronę. Elise chciała się zatrzymać przed drzewem, ale
Jack pociągnął ją i byli teraz w długim ciemnym korytarzu. Stała przed nimi
dziewczyna w balowej sukni. Gdy zobaczyła uciekinierów, zdołała powiedzieć
tylko:
-Jack?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I co myślicie? Jak Wam się podobało? Mam nadzieję, że Was zaciekawiłyśmy :)
Kolejny rozdział powinien pojawić się we wtorek :)
Do następnego postu :*
Furt Sword i Elise Sauro